Pewien człowiek zauważył, że w jego ogrodzie, na gałęzi drzewa, wisi kokon. Zafascynowany z ciekawością obserwował codziennie, jak się jego “gość” miewa i nie mógł się doczekać momentu wyjścia gospodarza na świat. Wreszcie się zaczęło – w kokonie najwyraźniej zaczął się finalny etap przepoczwarzania. Po dłuższej obserwacji człowiek doszedł do wniosku, że motyl ma chyba jakieś problemy, bo mimo przepychania się i ciągłego ruszania nie może wyjść ze swojej dotychczasowej skrytki. Postanowił pomóc nieszczęśnikowi, pobiegł do domu po nożyczki i rozciął kokon. Niestety, motyl, który z niego wyszedł nigdy nie wzbił się w powietrze, swoje krótkie życie spędził nisko, nie widząc więcej, niż łodygi kwiatów czy źdźbła traw.*

Historia ta – pewnie bardzo uproszczona i chyba w sumie mało wiarygodna – całkiem dobrze obrazuje grupę, z którą mam przyjemność w tym roku pracować w Sparku. Trochę Wam o niej opowiem, bo jest to grupa niezwyczajna, pierwsza taka w naszej szkole. Tworzy ją 12 dzieci w wieku sześciu i siedmiu lat, można by więc zaryzykować stwierdzenie, że jest to klasyczna klasa pierwsza szkoły podstawowej. I choć w działaniach ludzi w Sparku raczej trudno doszukiwać się klasyki, to tak – stworzyliśmy jednorodną wiekowo klasę pierwszą.
I tak oto w mojej sali – mili Państwo – wisi dwanaście kokonów. Na pierwszy rzut oka wszystkie są takie same. Każdy powstał mniej więcej w tym samym czasie – ot, maksymalnie z roczną różnicą. Ta pozorna jednorodność sprawia, że system edukacji każe mi traktować te kokony jednakowo, każdemu z nich mam dać tyle samo czasu na to, by stał się motylem. Jakże jednak głupio robi człowiek myśląc, że wystarczy każdy kokon tu przeciąć, tam wypchnąć, trochę może wydłubać i pociągnąć, żeby w oczekiwanym momencie z każdego kłębka wyszedł piękny i kolorowy motyl. To tak nie działa.
Przebywanie z dziećmi – kokonami wymaga cierpliwości, szacunku i pokory. Codzienne obcowanie z grupą dzieci 6-7 letnich uczy mnie, że nic się nie stanie tylko dlatego, że tego chcesz. Trzeba poczekać. Już teraz oczywistym jest dla mnie, że każdy z nich wykluje się w innym czasie, w różnym tempie i z każdego z nich powstanie inny motyl (tak w tajemnicy Państwu powiem – bo mam przeczucie – że nie tylko motyle się tam w tych kokonach skrywają….).
Żeby podać przykład – w mojej sali codziennie spotykają się dzieci, z których część potrafi czytać świetnie, część tak trochę i powoli, a część nie czyta jeszcze wcale. Strategie działania w takiej sytuacji mogą być różne. Można zakazać dzieciom czytającym za dobrze czytać więcej, niż przewiduje podstawa programowa, można też pospieszać dzieci nieczytające, aby ćwiczyły litery, sylabizowały, spędzały nad elementarzem każdą wolną chwilę. Można – och! czy to nie świetny pomysł? – zrobić ranking! Ocenić poziom umiejętności czytania każdego dziecka, porównać, ułożyć w kolejności od najlepszego do najgorszego i niech to tych ostatnich motywuje! Pewnie tak zrobiłby każdy, kto lubi sięgać po nożyczki. Ciach!, ciach! i się wyrówna. Motyl będzie zgodny z oczekiwaniami.

Ja za nożyczki dziękuję, poczekam. Nie będę mówiła dzieciom z mojej grupy, że muszą spełniać oczekiwania kogokolwiek. Bo nie muszą. Każdy może być dokładnie taki, jaki jest – tu i teraz. Czytasz już płynnie? Świetnie, być może będziesz chciał pomóc tym, którzy jeszcze nie czytają. Nie potrafisz jeszcze czytać? Spokojnie, dzieci z grupy ci pomogą, a ja postaram się o to, byś miał dużo okazji do tego, żeby w swoim tempie ćwiczyć tę umiejętność. Nie, nie wyobrażam sobie czasu, kiedy masz tę umiejętność zdobyć, nie będę cię przycinać, dopasowywać, pospieszać – jak będziesz gotowy, to na pewno się nauczysz.
Tak jest ze wszystkim, nie tylko z czytaniem. Pisanie, liczenie, rozmawianie z całą grupą, udział w proponowanych zajęciach, wystąpienia przed innymi, odwaga do popełniania błędów, próbowania – każdy ma swój własny czas, żeby powoli zdobywać kolejne i kolejne umiejętności. Nie pomogą rankingi, nie pomoże ocenianie, ponaglanie, motywowanie, namawianie, narzekanie, porównywanie, proszenie czy straszenie. Dziecko – motyl sam doskonale wie, kiedy jest gotowy, żeby zmierzyć się ze światem. Jeśli nic nie zabije jego ciekawości, jeśli nikt nie powie mu, że ma za wolne tempo, jeśli nikt nie zaśmieje się, że jest taki nieporadny w porównaniu z innymi, to motyl rozwinie skrzydła i poleci tak wysoko, jak będzie chciał i mógł. Codziennie obserwuję, jak każde z nich uczy się czegoś, czego chce się nauczyć. Cieszy mnie to, że ciągle potrafią powiedzieć, że nie chcą robić tego, co muszą, że wolą robić to, co chcą. To dla mnie znak, że nie przycięłam za mocno, że nie idą ślepo za moimi poleceniami czy propozycjami, że mają w sobie ciekawość rzeczy, o których nie mam zielonego pojęcia. Chciałabym, żeby takimi zostali. Żeby – jak już nauczą się pisać, czytać i mnożyć – żeby potrafili powiedzieć człowiekowi z nożyczkami NIE. Żeby byli takimi, jakimi naprawdę chcą być, a nie takimi, jakich oczekuje system.
* Historię tę usłyszałam podczas warsztatów, które odbyły się podczas ostatniej edycji Ogólnopolskich Spotkań Edukacji Alternatywnej w Poznaniu. Nie przytoczyłam jej dosłownie, ale przecież nie o to tutaj chodzi 🙂
Mam na imię Renata, w Sparku działam z grupą 1-3. Kiedy opuszczasz mury szkoły “tradycyjnej”, aby pracować w Sparku, to nie ma opcji – często po prostu stajesz (fizycznie lub w przenośni) i w zadziwieniu i mówisz do siebie “a więc da się w ten sposób!” Ja w każdym bądź razie tak mam i po prostu muszę o tym pisać. Dlatego ten blog – żeby opowiedzieć Wam, jak jest w Sparku 😉